Bliskość – pojawia się kiedy drugi człowiek wychodzi nam uszami

Bliskość – pojawia się kiedy drugi człowiek wychodzi nam uszami

 

 

Ostatni czas, ten kiedy koronawirus zaczął na dobre panoszyć się w naszych głowach, staje się dla jednych „błogosławieństwem, dla innych przekleństwem”. Szczególnie tym drugim – dla tych osób, które zostały zmuszone niejako tą sytuacją do „utknięcia ze sobą i najbliższymi w domu” bądź w miejscu pracy (czy to z powodu kwarantanny czy z wyboru). Cóż, sytuacja całkiem nie nowa, takie okresy zdarzają się cyklicznie, choć nie na taką skalę – weekendy, święta, bądź sytuacyjne – urodzenie dziecka i jego pierwsze miesiące/lata, bądź sytuacja wielodzietności, kiedy to jedno z rodziców zostaje w domu „długotrwale uwiązane przy małych dzieciach”, bądź nagła długotrwała choroba kogoś bliskiego, wymagająca opieki rodziny…Podobna sytuacja ma też miejsce w nieco innym wymiarze – gdy wchodzimy w związek z drugim człowiekiem, decydujemy się założyć rodzinę…a tu po krótszym lub dłuższym czasie „wychodzi szydło z worka”, „zmieniłeś/ła się” etc, znajome, co?

Do czego zmierzam…Poruszył mnie ostatnio, może trochę rozbawiał swą prawdziwością, pewien mem ( poniżej), pokazujący dwie scenki z życia pary: pierwsza w Sylwestra – kiedy to z szampanem w rękach,  blisko, patrząc na siebie życzą sobie by w kolejnym roku spędzać ze sobą więcej czasu. Druga scenka – ta sama para 18 marca 2020 roku, czyli „utknięta przymusowo w domu” z powodu pandemi (moje przypuszczenie ze względu na datę), siedzi bez kontaktu wzrokowego, z wyraźnym wzajemnym fochem.

 

 

W tym teksie, trochę o tym co się w ogóle dzieje, gdy zostajemy ze sobą na dłużej? Dlaczego to się dzieje? Jakie są rokowania na „przeżycie ze sobą”? I jak sobie pomóc, by nie zwariować i „nie było ofiar w ludziach”?  Może trochę dramatycznie to przedstawiam, ale czy na pewno na wyrost?

Tak to są te momenty, gdy pojawiają się moje kochane (naprawdę mnie fascynuje ich potęga ?), wszędobylskie – EMOCJE- i to te z „górnej półki” – NUDA, do której za sprawą nieustannego pędu nie przywykliśmy, ta nuda rodzi uczucie NIEPOKOJU (ileż można czytać, lampić się w ekrany, rozmawiać  zdalnie, sprzątać???)….i samo to wystarczy by pojawił się ”gwóźdź programu” – NAPIĘCIE I WŚCIEKŁOŚĆ. I sama sytuacja z korono już by wystarczyła, jako źródło stresu i obaw. Ale nie, są przecież jeszcze oni…BLISCY, ci obok. Oni też dokładają swój „gwódź do trumny”, naszej i ich własnej oczywiście. Fajtycznie musi nastąpić bowiem pewna ŚMIERĆ – naszych WYOBRAŻEŃ.

To co się dziej to „ściąganie masek i etykiet”, których przez dłuższy okres czasu nikt nie jest w stanie nosić i utrzymywać w swoim umyśle i nieustanie się w nie wciskać, one „duszą”. Maski to te obrazy jakie tworzymy o sobie i innych. Jacy powinniśmy być…Obrazy totalnie wyobrażone, wymarzone. To co następuje to „odklejanie” się naszych marzeń o tym jak nasze życie powinno wyglądać, wyobrażeń o tym jaki ten drugi jest i jaki ja jestem. Kontakt z RZECZYWISTOŚCIĄ i Prawdą, bezlitośnie ogałaca nas z iluzji naszych myśli (wyobrażeń) i pragnień.

 

 

Trochę przykładów, by lepiej wgryźć się w istotę…

Zacznijmy od tego nieszczęsnego partnera: chcielibyśmy by nie wkładał brudnych skarpet pod fotel, by nie lampił się w te „ekrany”, by „zawsze jej się chciało” itp….mija czas i może w pierwszym okresie jest jakaś „współpraca”, ale na dłuższą metę – skarpety dalej są pod fotelem, „ekran” na dobre się zagościł, pożerając wolny czas dla rodziny, a ją znów „boli głowa”. I pojawia się coraz więcej frustracji, goryczy, ROZCZAROWANIE. SOBĄ – INNYM. Bo miał być rycerz i biały koń, no i księżniczka…a jest ON i ONA. PRAWDZIWI, TACY JACĄ SĄ, z krwi i kości. To dotyczy wszystkich relacji – z rodzicami, przyjaciółmi, dziećmi, sąsiadami. Oczekujemy, mamy wdrukowaną matrycę, wizję drugiej osoby, jej ROLI w naszym TEATRZE, że ma być JAKAŚ (inna niż jest) , zachowywać się tak jak myślimy, że powinna, według starannie opracowanego przez nasz umysł SCENARIUSZA. Nasze wyobrażenia o tym czym jest sprawiedliwość, małżeństwo, rodzicielstwo, relacja, dobro i zło… I to TE WYOBRAŻENIA KOCHAMY, Z NIMI SIĘ WIĄŻEMY, z wymyśloną osobą, IDEĄ, dla nas idealną, która po prostu NIE ISTNIEJE realnie. Taką ze zdjęcia, ze snu…piękna, szczęśliwa… (nie neguję tego, że taka bywa … wszystko jest przecież w nas).

 

 

Podobne doświadczenie mamy, gdy pojawia się wyczekane dziecko: miało być „jakieś”, wg indywidualnego prototypu w naszej głowie, jakieś takie „grzeczne”, ułożone, WSPÓŁPRACUJĄCE i może trochę z tego ma, przez jakiś czas…im jednak bardziej wzrasta, tym bardziej RZECZYWISTOŚĆ, ŻYCIE konfrontuje nas z naszą iluzją, a rozwijająca się autonomia, niezależność dziecka jako żywego, odrębnego człowieka, druzgocząco miażdży nasze „powinieneś, powinno”.  A i ten rodzic odkrywa, i albo integruje, albo nie, PRAWDĘ o sobie…miał mieć czas, miał tulić, miał wspierać, miał być „zen”, miał nie krzyczeć etc…tymczasem nader często ma dość swojego dziecka, chce uciec (i często „ucieka w coś”) wypełnia go coraz więcej goryczy, czasem wrogości, bezradności i samotności…

 

 

Tymczasem RZECZYWISTOŚĆ jest PRAWDZIWA, JEST TAKA JAKA JEST, i nie potrzebuje na to ani mojej ani Twojej zgody. I prawdziwe jest to co w danej chwili przeżywamy, w ciele…prawdziwe są UCZUCIA i chwila obecna…to co WIDZIMY, SŁYSZYMY, DOŚWIADCZAMY bez oceniających myśli na ten temat.

Pęka iluzja kontroli…rozpada się utkany z wyobrażeń świat fantazji o UKOCHANYM. O SOBIE. ZOSTAJE JA, ON, ONO. Nadzy, z dala od wymyślonego ideału, ze swoimi „mrocznym cieniami”, które domagają się zaopiekowania, uznania i zintegrowania. Żywe, niezależne ISTOTY. Z wadami, popełniające błędy…

 

 

I pojawia się w końcu przestrzeń na  – MIŁOŚĆ I BLISKOŚĆ. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że tutaj ONE zaczynają się NAPRAWDĘ.

Jak dojść do tego momentu? Nie uciec? Nie „zabić” relacji?

Kluczowym, pierwszym krokiem jest ZROZUMIENIE. Uświadomienie tych wszystkich iluzji, ZOBACZENUE siebie i tego drugiego takiego jakim jest. C. G. Jung, jeden z moich ulubionych naukowców i praktyków psychologii i psychoterapii, zwykł mawiać, że „rozumienie jest trudne, stąd większość ludzi ocenia”. Najważniejsze jest więc uświadomienie sobie własnych wyobrażenień o sobie i tym drugim, to pozwoli ZOBACZYĆ samych siebie i innych takimi jacy jesteśmy. Bez myśli, teorii i ocen. To SPOJRZENIE mogę porównać do postawy, spojrzenia naukowca, który odkrył nowy gatunek mrówek( bądź innego stworzenia)…patrzy z ciekawością, poznaje obyczaje, sposób funkcjonowania mrówek – nie ocenia ich zachowań, ani trybu życia, nie poprawia, nie mówi im jak korzystniej byłoby, gdyby były inne, robiły coś inaczej…naukowiec chce ZROZUMIEĆ. Bądź jak naukowiec badający SIEBIE i INNYCH….żeby zrozumieć. Po prostu PATRZ. OBSERWUJ.

 

 

Drugim krokiem jest odpuszczenie i przebaczenie sobie i temu drugiemu „że nie jestem/eś taki jakiego chciałbym cię mieć, o jakim marzyłem , myślałem, że jesteś”. To co może naturalnie pojawić się w tym miejscu to SMUTEK i ŻAL…to łzy, które mają pomóc PRZEŻYĆ STRATĘ WYOBRAŻONEJ OSOBY, tej, która istniała tylko w naszym umyśle, mają pomóc się pożegnać i ją „pogrzebać”. I to jest bardzo ważny moment, żeby POCZUĆ, przeżyć ten BÓL STRATY.

Potem przychodzi czas by powitać RZECZYWISTOŚĆ…swoje Życie takim jakie jest w danym momencie, ze wszystkim co niesie, nie pytając nas o znadnie. Jeszcze raz podjąć decyzję o POŚLUBIENIU swojej żony/męża, ale już tego prawdziwego, takim jaki jest, decyzja by przyjąć i kochać swoje dzieci…

Kiedy dostrzeżesz nowy głęboki wymiar PRAWDZIWEJ BLISKOŚCI, i przestaniesz oskarżać siebie i innych, RZECZYWISTOŚĆ, że jest jaka jest, a nie jaką chciałbyś ją mieć, kiedy ZROZUMIESZ, pojawi się przestrzeń na komunikację z serca, z szacunkiem, ze zrozumiem, z gotowością do współpracy a nie oporu, z umiejętnością rozpoznawania swoich i czyichś granic oraz mówienia wprost o potrzebach. To przestrzeń otwartości na wszystkie emocje i odczucia, przestrzeń naturalnej WRAŻLIWOŚCI i WOLNOŚCI. PRZESTRZEŃ MIŁOŚCI.

 

 

Takie odklejanie wyobrażeń jest często niezwykle trudne i bolesne, jest także procesem, trwa w czasie i…wymaga odwagi, czyli pójścia w kierunku lęku (o tym w poprzednim tekście było). NA ŻYWO przeżycia tych emocji, uznania całego swojego Cienia(za Jungiem: cień – to wszystko co jest we mnie a o czym myślę „taki nie jestem, to nie ja”- zong -wszystko jest w nas ?i jest OK)…I to jest cena za WOLNOŚĆ i SPOKÓJ. Często też sami nie umiemy zobaczyć naszych iluzji, tak z nimi jesteśmy zrośnięci („oko nie może widzieć samego siebie”) tutaj z pomocą może przyjść psychoterapia – relacja z osobą terapeuty – który staje się „bezpiecznym lustrem”.

 

Z MIŁOŚCIĄ ?

Anna Cygan